poniedziałek, 22 grudnia 2014

Wenecja

Czarny scenariusz omawiany w poprzednich postach może także uderzyć w Europę. Pod wodą może znaleźć się większość terytorium Holandii, Danii, niżej położone dzielnice Londynu czy kluczowe niemieckie porty. Podwyższenie poziomu wód o zaledwie ponad metr może zagrozić przede wszystkim Wenecji, która zapada się w morzu z prędkością 4 milimetrów rocznie. Dane te pochodzą z radaru GPS i InSAR i były zbierane w okresie 2000 – 2010. Po części jest to wynik podnoszącego się poziomu mórz i oceanów, a częściowo specyfikacji położenia Wenecji –duże znaczenie ma tu proces osiadania miasta na morskim gruncie. Jeżeli woda podniosłaby się o około 2 m plac św. Marka wraz z najsłynniejszymi zabytkami znalazłby się pod wodą. W takiej sytuacji Wenecji nie da się uratować. Rosnący poziom mórz będzie miał także duży wpływ na ekosystemy wybrzeży. Rejony przybrzeżne są obszarami gdzie wiele ryb i zwierząt morskich rozmnaża się i żeruje. W warunkach naturalnych rośliny i zwierzęta przeniosłyby się wraz z przesuwającą się linia brzegową w głąb lądu. Natomiast na uprzemysłowionych regionach Europy sytuacja taka nie byłaby możliwa –w głębi lądu znajdują się domy, drogi czy fabryki. Jeżeli tak by się stało nadmorskie rośliny i rozmnażające się na przybrzeżnych płyciznach ryby i zwierzęta zagrożone będą wyginięciem. Abrazja, bo tak właśnie fachowo nazywa się zjawisko niszczenia linii brzegowej spowodowane podnoszeniem się poziomu wód, jest zauważalna w rejonie Bałtyku. Rok w rok morze zabiera ok. 0,5 – 1 m bałtyckiego wybrzeża. Akurat za to zjawisko odpowiedzialne jest lokalne przemieszczanie się wody w Bałtyku. Gdyby jednak doszło do wzrostu poziomu wód o metr, może okazać się, że bezpowrotnie utracimy nadmorskie plaże i Żuławy, a Półwysep Helski zamieniłby się w ciąg niedostępnych wysepek.

Źródło: www.newsweek.pl

wtorek, 16 grudnia 2014

Świat pod wodą

Niestety proces topnienia dotyczy nie tylko pokrywy lodowej wokół bieguna południowego. Zdecydowanie groźniejsze mogą okazać się zmiany zachodzące na Grenlandii. Wyspa ta leży w strefie polarnej znacznie bardziej narażonej na zmiany klimatyczne. Głównie ze względu na obecność Golfstromu –ciepłego prądu oceanicznego, wnoszącego od Arktyki duże ilości ciepłych wód atlantyckich. Obecnie pokrywa lodowa Grenlandii topnieje w zastraszającym tempie. Ze zdjęć satelitarnych wynika, że w marcu 2013 r. poziom lodu był najniższy w historii pomiarów. W rejonie Arktyki zauważono także zmniejszenie powierzchni wieloletniej pływającej pokrywy lodowej na Oceania Arktycznym. Topnieją także inne rezerwuary wody takie jak wieczna zmarzlina na Syberii i w Kanadzie. W procesie tym uwalniane są duże ilości wody.
Wróćmy teraz do czarnego scenariusza snutego przez Hughesa. W ciągu najbliższych kilkuset lat poziom wody w morzach i oceanach może wzrosnąć o kilkanaście metrów. Zgodnie z Intergovernmental Panel on Climate Change do 2100 roku wody będzie więcej o ponad metr. Natomiast Instytut Badań Klimatu w Poczdamie przeprowadził badania zgodnie, z którymi poziom wód może podnieść się nawet o 1,9 metra. Gdyby tak się stało zatonęłyby najniżej położone wysypy na oceanach. Znane są współczesne przypadki wysp na Pacyfiku (Tuvalu, Vanuatu i Kiribati), których mieszkańcy musieli opuścić swoje domy. Podobny los może czekać mieszkańców Malediwów. Zgodnie z prognozami ten region może zniknąć pod wodą już za kilkadziesiąt lat. Problem z podnoszącym się poziomem wód dotknie także gęsto zaludnione wybrzeża Ameryki Północnej i Japonii. Zagrożone są wielkie miasta i centra przemysłowe. Zalane zostaną tunele i metro Nowego Jorku. Jeżeli poziom wody podniesie się niewiele ponad metr część historycznej Osaki może znaleźć się pod wodą.
Źródło: www.newsweek.pl

środa, 10 grudnia 2014

Antarktyda

Poziom wód w oceanach podnosi się coraz szybciej. 40 lat temu amerykański glacjolog Terence J. Hughes stworzył czarny scenariusz według, którego wiele zakątków świata znajdzie się pod wodą. Zgodnie z jego wizją najpierw znikną Malediwy, następnie wielkie miasta Wschodniego Wybrzeża Ameryki Północnej i południa Australii. Europejskie miasta takie jak Wenecja czy Kopenhaga także znajdą się pod wodą. Takie właśnie będą skutki topnienia lodowców zachodniej Antarktydy. Hughes, w tamtych czasach nie posiadał wiarygodnych danych pozwalających potwierdzić katastroficzny scenariusz. Dziś okazuje się, że naukowiec może mieć rację. 

Dane pochodzące z satelity CryoSat-2 przekonały naukowców o tym, że z zachodnią częścią Antarktydy dzieje się coś złego. Z najnowszych danych wynika, że w okresie między 2010 a 2013 r. badany obszar tracił około 130 km sześciennych wody na rok. Roztopom ulegają lodowce Pine Island i Thwaites, działające do tej pory jak korek, który zatrzymuje pokrywę lodową Antarktydy Zachodniej przed spłynięciem do morza. Niestety ubytki w tych kluczowych miejscach są tak duże, że lodowce przestały spełniać swoją rolę, przez co lądolód zaczął o wiele szybciej osuwać się do oceanu. Obecnie w analizowanym rejonie poziom wody podnosi się o 0,3 milimetra na rok. Jest to aż o 30 procent więcej niż w poprzedniej dekadzie. Dodatkowo proces te przyśpieszył topnienie lodowców w innych częściach Antarktydy. Średni poziom lądolodu na całym kontynencie obniża się o 2 centymetry rocznie. Analizy pokazują, że całkowite stopienie zachodniej części Antarktydy podniósłby poziom oceanów nawet o 6 metrów. W przypadku jeszcze czarniejszego scenariusza stopienie całej pokrywy lodowej tego kontynentu podniósłby poziom wód o 70 metrów! Sytuacja we wschodniej części Antarktydy wydaje się być bardziej stabilna. Na szczęście procesy zachodzące w tym rejonie kuli ziemskiej są niezwykle powolne. Temperatura w centralne Antarktydzie latem rzadko sięga powyżej minus 20 st., dzięki czemu ocieplenie klimatu o 10 st. nie spowoduje gwałtownego topnienia lądolodu, ze względu na to, że w tym regionie wciąż będzie panował siarczysty mróz. Jeżeli dzisiejsze tempo topnienia Antarktydy nie wzrośnie to całkowity zanik pokrywy lodowej potrwa ponad 10 tyś. lat. Na dodatek arktyczny front polarny utrzymuje ciepłe wody południa od lodowców. 

Źródło: www.nauka.newsweek.pl

wtorek, 2 grudnia 2014

Mniej siarki w Bałtyku

Unia Europejska wprowadza, od 1. stycznia 2015 roku,  nowe obniżone limity zawartości siarki w paliwie. Decyzja ta jest wynikiem postanowień Międzynarodowej Organizacji Morskiej. Zgodnie z Dyrektywą 0,1% to nieprzekraczalny limit zawartości siarki w paliwie. Pomimo tego, że powyższe prawo wchodzi w życie dopiero na początku przyszłego roku, to już teraz limit ten obowiązuje we wszystkich europejskich portach.
Problem siarki już dawno został wyeliminowany z transportu lądowego. Niestety badania prowadzone na akwenach takich jak Bałtyk, z niewielką cyrkulacją wody ukazały, że obecność tego pierwiastka stanowi duży problem. Aby dostosować się do nowego limitu właściciele statków będą musieli zdecydować się na jedno z proekologicznych rozwiązań, takich jak płynny gaz ziemny, filtry oraz olej napędowy. Nie zastosowanie się do Dyrektywy grozić będzie nałożeniem odpowiednich kar. Innym proponowanym przez niektóre państwa UE rozwiązaniem jest wsparcie produkcji proekologicznych statków. Finlandia zaproponowała dofinansowanie kwotami do 7,5 mln euro. Obecnie każde z państw członkowskich Unii przygotowuje przepisy i procedury weryfikacji zawartości siarki w paliwie, a także własny system kar.

Źródło: www.gospodarkamorska.pl